Czterdziestostopniowy upał coraz
bardziej dawał się we znaki. Brzuch coraz cięższy, plecy coraz słabsze.
Chęć ujrzenia swojego dziecka rosła proporcjonalnie do strachu i
zmęczenia.
- Kochanie wyjdź już proszę - od kilku dni powtarzała do brzucha.
Nadszedł
dzień terminu porodu. Godzina zero. Pojechała do szpitala. Kazano jej
leżeć na oddziale położniczym i czekać. Tego dnia się nie doczekała.
Kolejnego też nie. Następnego też była cisza. Szpital był obskurny, było
gorąco, duszno. Poszła schłodzić się pod prysznicem. Trochę pomogło,
byłoby lepiej gdyby nie inna kobieta oczekująca porodu, która właśnie
dotleniała się papierosem. Okna szczelnie zamknięte, bez możliwości
otwarcia.
- Gdzie ja
jestem? - pomyślała przerażona z łzami w oczach . Na szpitalnym
korytarzu złapała trzy głębokie wdechy względnie świeżego powietrza i poszła do łóżka.
-
Najważniejsze, że jestem w dobrych rekach, w końcu to szpital, tu są specjaliści - pomyślała
spoglądając na trzy kromki chleba i dwa plasterki zzieleniałej kiełbasy,
które właśnie otrzymała na kolację. - Dzięki Ci Boże,że rodzina mnie
karmi - westchnęła z ulgą słysząc stukot obcasów mamy, idącej z
prowiantem.
Do końca dnia i tak nic nie zjadła. Może to przez upały, może widok tej kiełbasy ją zniechęcił, a może już coś przeczuwała.
Tego wieczoru bardzo wcześnie poszła spać. Czuła ogólne zmęczenie. Długo nie spała. O 3 nad ranem obudził ją ból.
-
Skurcze!!! - ucieszyła się. Spokojnie, w ciszy leżała jeszcze godzinę,
mierząc z zegarkiem odstępy czasowe między kolejnymi skurczami.
Wiedziała, że to już. Bała się ale była szczęśliwa. Lekko zaniepokojona,
drżącym głosem obudziła pielęgniarkę, która miała zaprowadzić ją na
porodówkę.
- Co jest? Po
ci mnie budzisz? Mam nadzieję, że masz dobry powód! - wrzasnęła obudzona
kobieta w białym fartuchu, której przerwano sen.
- Przepraszam ale chyba zaczynam rodzić i nie bardzo wiem co robić - wydukała pod nosem.
-
O Matko, co z wami dzisiaj? Wściekły się? Nagle każda rodzi i to akurat
musicie w środku nocy? Niby matki a jak dzieci we mgle! Chodź!
Nasza
bohaterka nie bardzo rozumiała całą tą sytuację, czy zrobiła coś złego?
Nagle na myśl o porodzie przestała wypełniać ją radość.
Na porodówkę zjechały windą. W milczeniu. Pielęgniarka nadal była obrażona
Kilka minut później leżała już na porodówkowym łóżku. Starym, niewygodnym, zimnym, z dwoma materacami, z których każdy zsuwał się z łóżka w inną stronę.
- Cóż, w końcu nie przyszłam tu poleżeć - pomyślała.
W
szpitalu leżała 5 dni, a niezbyt miła położna ustalała z nią plan
porodu już podczas jego trwania. Treść zadawanych pytań była wtedy
zupełnie niezrozumiała. Już nawet nie pamięta odpowiedzi. Odpowiadała
między przeszywającymi ją skurczami.
Usłyszała
głos swojego partnera, który właśnie wszedł na porodówkę - Co za ulga -
pomyślała. W końcu ktoś życzliwy, kto stoi po jej stronie.
-
Tutaj masz worek, możesz na nim posiedzieć jak chcesz, a tutaj piłkę,
poskacz sobie, może coś przyspieszy - powiedziała chłodnym głosem
położna.
- Właściwie
myślałam, że mogę urodzić w wodzie - pomyślała. Wiedziała, że za ścianą
jest duża wanna. Pamiętała ją ze szkoły rodzenia. Spojrzała na położną,
gdy zobaczyła jej zimny wzrok, myśli o wannie nigdy nie stały się
słowami.
Czas na sali
porodowej mijał nienaturalnie wolno. Większość czasu byli sami, we
dwoje. Ona i jej partner. Siedzieli w milczeniu, bo ten ból nie pozwalał
jej ani mówić ani skupiać się na jego słowach. Traciła siły. Była
obolała, zmęczona i głodna. Nerwy puściły. Trwało to wszystko za długo.
Zaczęła płakać z bezsilności.
- Błagam dajcie mi jakieś znieczulenie, bo nie wytrzymam, nie mam już siły! - krzyczała szlochając.
-
Uspokój się, w naszym szpitalu nie znieczulamy rodzących! Jeszcze czego
- wrzasnęła z nerwami położna, po czym zawołała na konsultację
koleżankę. Stwierdziły jednomyślnie, że poród trwa zdecydowanie za
długo. - Damy ci oksytocynę. Trochę przyspieszy, tylko już bądź cicho,
bo nie pomagasz.
Kroplówka zadziałała szybko. Po 10 minutach poczuła bóle parte.
-Tylko
co teraz? Ja prę! Położna poszła na kawę, powiedziała, że przyjdzie za
30 minut! Biegnij, szukaj jej. Szybko!!! - tak głośno chyba jeszcze
nigdy nie krzyczała.
Nie
znalazł jej. Na szczęście nie była jedyną położną w tym szpitalu.
Przyszła inna. Wspaniała. Miła, spokojna, z ciepłym spojrzeniem i
spokojnym głosem. Wszystkim się zajęła. Druga faza porodu przebiegała
zdecydowanie lepiej. Do czasu. Wróciła zła kobieta.
- Natnij krocze, będzie szybciej - powiedziała na wejściu.
Przerażona
rodząca dziewczyna nie zdążyła zaprotestować. Czy ktoś ją o to pytał?
Może to pytanie padło ustalając plan porodu? Co odpowiedziała? Nie wie.
Przecież miała silne skurcze.
Kilka
minut później wszystko nabrało jaśniejszych barw. Jest! Cudowna,
najpiękniejsza na świecie mała istotka. Była niesamowita. Inna niż
wszystkie dzieci. Taka grzeczna, taka śliczna i spokojna. Obie były już
spokojne. Leżały przytulone. Obie mogły odpocząć.
-
Wezmę ją na chwilę, zaraz ją przyprowadzę a ty zjedz - powiedziała
inna, milsza kobieta w białym fartuchu. Chwila trwała nadzwyczaj długo.
Córeczka wróciła do matki po 2 godzinach. Umyta, ubrana. Ktoś pytał, czy
rodzice się na to zgadzają?
- Może przystawię ją do piersi? - lekko się zawahała ale nie mogła się tego doczekać. Marzyła o tym.
- Niee, teraz nic nie zje, dałam jej butelkę. Płakała - odpowiedziała położna.
To
miał być najpiękniejszy dzień. Tymczasem nerwy, złość, strach i
rozgoryczenie z każdą chwilą wzrastały. Cały czas powtarzała sobie -
Przecież one mają doświadczenie, znają się na dzieciach, na pewno wiedzą
co robią. - oszukiwała się.
Po
dwóch dniach, kiedy obce kobiety decydowały za nią, rządziły jej
dzieckiem, kąpały maleństwo pod kranem i karmiły butelką, przyszedł czas
na powrót do domu.
- Nie
będziesz karmić. Nie uda ci się, masz niedrożne kanaliki. Zamęczysz
siebie i zagłodzisz dziecko. Damy ci leki na zasuszenie pokarmu. W domu
nie przystawiaj dziecka. Karm je butelką - słów położnej nie zapomni
nigdy.
- Jak to ja nie
będę karmić? Jak to możliwe? To co ze mnie za matka? - do oczu napłynęły
łzy. Utrzymywały się kilka dni. Nie potrafiła w pełni cieszyć się
macierzyństwem, bo w głowie miała jedno: Nie uda ci się.
- Spakuj
się i ubierz, wezmę ja na chwilę, zbadam i uszykuję do wyjścia ze
szpitala. Zaraz wrócimy - powiedziała położna. Wróciły po godzinie. -
Tutaj na ramieniu może pojawić się zaczerwienienie, ale nie martw się
tym, to ślad po szczepieniu.
Czy zgodziła się na szczepienie? Czy ktoś ją pytał? - Cóż, widocznie tak trzeba - pomyślała ostatni raz, opuszczając szpital.
Minęły
dwa lata. Wybrała się z ciężarna przyjaciółką na warsztaty fundacji
"Szczęśliwe Macierzyństwo". Jedną z ekspertek była położna. Ta położna.
Ta z zimnym głosem, z przeszywającym wzrokiem. Opowiadała o przebiegu
porodu w szpitalu, w którym pracuje od kilku lat. W tym samym, w którym
dwa lata wcześniej poniżona młoda matka wylała morze łez.
"W
naszym szpitalu najważniejsza jest rodząca. To ona decyduje o
wszystkim. Jest u nas możliwość podania znieczulenia a nawet cięcia
cesarskiego na życzenie. Nic nie robimy bez zgody matki. Bez jej zgody
nie nacinamy krocza. Po porodzie dziecko leży na piersi matki tak długo,
jak długo matka tego chce. Pytamy czy dziecko umyć, czy zaszczepić. To
nie nasze dziecko, tylko kobiety, więc to kobieta decyduje. Nie podajemy
dziecku mleka modyfikowanego, chyba, że matka sama zdecyduje, że nie
chce karmić piersią. W przypadku problemów z karmieniem walczymy o
laktacje do końca".
Teraz
już wie. Jest starsza, mądrzejsza, bardziej doświadczona. Już zna swoje
prawa. Już wie, że nikt nie miał prawa bez jej zgody zabrać dziecko,
wykapać, ubrać, nakarmić butelką. Już wie, że nikt nie miał prawa
dziecko zaszczepić. Przede wszystkim już wie, że zatkane kanaliki nie są
powodem do przerwania laktacji.
Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz