piątek, 30 października 2015

Mus dyniowo - jabłkowy z kuskusem

Jesień na talerzu

Kocham jesień. To moja ulubiona pora roku. Zdecydowanie. Kocham też wszystko, co z jesienią związane. Zbieranie liści, jarzębiny, wymyślanie ludzików z kasztanów i żołędzi. Uwielbiam również owoce jesieni, które co roku goszczą na naszych talerzach. 

Dzisiejszy przepis zainspirowany jest Mai żłobkowym podwieczorkiem. Po zapoznaniu się z menu od razu wiedziałam, że muszę to zrobić. 


Dynia to ogromne bogactwo witamin. Zawiera B-karoten, potas, wapń, fosfor, witaminy z grupy B, do tego jest całkowicie pozbawiona sodu i niskokaloryczna. Odkwasza organizm, wspomaga leczenie nadciśnienia, odchudza a przede wszystkim wzmacnia nasz układ odpornościowy, co jesienią jest niezwykle ważne. 

Skarbnicą witamin są też pestki dyni ale o tym innym razem.

Składniki:

1/2 małej dyni - u mnie ok 600 g
3 jabłka
sok z 1/4 cytryny
2 łyżki miodu- Uwaga! Miód podajemy dziecku po roku.
cynamon
szklanka kaszy kuskus 

Dynię i jabłka obierz, wydrąż środek (pestki dyni możesz zostawić i ususzyć), pokrój w kostki. Wrzuć do garnka, podlej minimalną ilością wody, ponieważ owoce puszczą sok. Co jakiś czas mieszaj. Kiedy całość zrobi się miękka, dodaj sok z cytryny, miód i cynamon do smaku. Jeśli chcesz, żeby Twoje danie było bardziej rozgrzewające (np po jesiennym spacerze) możesz dodać więcej przypraw korzennych, np szczyptę imbiru czy goździki. Po połączeniu wszystkich smaków możesz zmioksować całość blenderem, dla uzyskania konsystencji gładkiego musu.

Kuskus ugotuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu, możesz ugotować na parze lub po prostu zalać wrzątkiem na 5 minut. 

Niedużą blaszkę  (u mnie keksówka) wyłóż papierem do pieczenia. Na papier ułóż ugotowany kuskus i polej go dyniowo - jabłkowym musem. Całość zapiecz ok 10 minut w piekarniku ustawionym na 180 stopni. 


Gotowe, smacznego :) 

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata

niedziela, 13 września 2015

Szkoła - czyli jak zniechęcić dziecko do nauki

Dzieci to istoty ciekawe, zadające mnóstwo pytań, mające ogromną chęć nauki. Z ogromną pasją poznają świat. Podczas pierwszych lat życia dzieci przyswajają niesamowitą ilość informacji, zdobywają nowe umiejętności, rozwijają nowe zdolności i zazwyczaj robią to same. Bez pomocy z zewnątrz. Robią to bo chcą, bo maja silną potrzebę rozwijania się. To naturalne. Z tym się rodzimy. To jest nasz wrodzony instynkt.


Co dzieje się z dziećmi wchodzącymi w wiek szkolny? Czy instynkt poznawczy zanika? Czy natura "wyłącza" dzieciom tę naturalną, nieodpartą chęć do samokształcenia, do poznawania, do uczenia się, do rozwijania się? Nie. To nie natura. To szkoła.

Czego uczymy się w szkole? Już na wstępie dziecko przekonuje się, że nauka to nudna, ciężka praca, której należy unikać a sukces osiągnie tylko wtedy, kiedy grzecznie będzie słuchał nauczycieli i postępował tak, jak nauczyciel każe. Taki charakter edukacji zmienia chęci poznawcze i pasje do nauki w obowiązek, w nieprzyjemną pracę, która należy "odbębnić".

Dzieci często słyszą "najpierw nauka, potem zabawa". Czy nie można tego połączyć? Czy nauka nie może być jednocześnie ciekawą zabawą, od której ciężko nam się oderwać?

Idealnym przykładem jest tutaj Albert Einstein, który matematyka się bawił. Wszyscy wiemy, że w szkole orłem nie był, wręcz nienawidził się uczyć. Dlaczego odniósł sukces? Bo nie pozwolił, żeby szkoła zabiła jego naturalną, instynktowną chęć nauki, jego ludzką ciekawość.

Dzieci w szkole radzą sobie lepiej lub gorzej. Niestety szkoła kojarzy się nie tylko w pracą ale też z lękiem. Kiedy dziecko nie potrafi rozwiązać matematycznego zadania, siedzi w szkolnej ławce pełne obaw, że zostanie zaraz poproszone do tablicy, dostanie jedynkę i nieprzyjemny komentarz od nauczyciela. Dziecko boi się, że zostanie wywołane do przeczytania tekstu na lekcji, podczas gdy czytanie nie wychodzi mu najlepiej. Boi się porównywania z innymi, krzywych spojrzeń nauczycieli i wyśmiania przez rówieśników. Najlepiej przyswajamy wiedzę, kiedy jesteśmy zrelaksowani, lęk nie sprzyja nauce.

Są dzieci, które do edukacji podchodzą bardzo poważnie, jednak niestety nie osiągają zadowalających ich wyników. Mają poczucie niższości, wstydu, co sprawia, że często odpuszczają sobie naukę. Dzieci, które osiągają lepsze wyniki nabierają natomiast przesadnej dumy i poczucia wyższości.

Ciągłe testowanie, ocenianie, porównywanie, klasyfikowanie to idealna droga do demotywowania dzieci ale też do oszustwa. Dzieciom nie zależy już na zdobyciu wiedzy, na poszerzaniu horyzontów, a jedynie na zdobyciu dobrej oceny, która zadowoli rodziców.

W szkole nieważne są predyspozycje, chęci czy inteligencja. Liczą się oceny. Sprzyja to niestety wszelkim ściągawkom, małym karteczkom, czy zaglądaniu przez ramie do testu kolegi lub uczeniu się na pamięć tekstu, który po sprawdzianie w mgnieniu oka wyparowuje z głowy. Nie liczy się już wiedza. Liczy się ocena końcowa.

Ściąganie na sprawdzianach ma jakiś sens. Każdy z nas słyszał w szkole, że ściągając oszukujemy samych siebie. Czy na pewno? Szkoła wymaga od nas perfekcyjnej wiedzy niemal z każdej dzieciny życia. Dlaczego humanista ma być świetnym matematykiem? Nigdy nie ściągałam na biologii, bo czułam, że jest to przedmiot dla mnie ważny, interesujący, przedmiot, którego chciałam się uczyć, chciałam się zagłębiać w biologiczne zagadnienia, dokształcałam się z wielu książek ponadprogramowych. Robiłam to z pasji.

Nie miałabym jednak na to czasu, gdybym musiała z takim zapałem uczyć się każdego przedmiotu, musiałam więc wybierać. Przyznaje się bez bicia, Ściągałam. Wiele razy, z wielu przedmiotów. Jednak nie z biologii.

To jest właśnie sposób w jaki szkoła zabija w nas pasję. Nauczyciele chcą, aby ucznie mieli dobre stopnie, rodzice chcą, aby dzieci miały dobre stopnie, w rezultacie dzieci też chcą mieć dobre stopnie. I na tym się kończy. Na stopniach. Uczymy się pod dany egzamin. Efekt? Przestajemy samodzielnie myśleć.

Czy obecny system edukacji jest sprawiedliwy? Dlaczego każdy, bez względu na predyspozycje musi uczyć się tych samych rzeczy, przebrnąć przez ten sam program nauczania? Zajęcia w szkole i praca domowa pochłania dzieciom tyle czasu, że na pasje już go nie starczy. Brakuje czasu na rozwijanie swoich zainteresowań i na kształcenie się w tym, co naprawę kochamy.

Żyjemy w społeczeństwie bezrobotnych ludzi w wyższym wykształceniem. Nawet jeśli nie są bezrobotni, nawet jeśli pracują w wyuczonym zawodzie to ilu z nich ma pasje, hobby? Niewielu. Dlaczego? Bo szkoła zabiła w nich wszelkie chęci poznawcze i zabrała zbyt wiele czasu na obowiązki.

Kto jest winny tej sytuacji? Na pewno nie nauczyciele. Oni też są podporządkowani systemowi. Wielu z nich chciałoby uczyć inaczej, ciekawiej, pokazać dzieciom coś więcej. Niestety, nie maja wpływu na to, czego uczą. Maja oni o tyle lepiej, że w przeciwieństwie do uczniów, mogą ze szkoły zrezygnować.

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata

czwartek, 10 września 2015

Muffinki z borówkami

Lubicie muffinki? Wiecie skąd pochodzą? Oczywiście każdy z przekonaniem odpowie - z Ameryki! Faktycznie, te piękne małe ciasteczka kojarzą się nam z Ameryką, jednak wywodzą się z Anglii. Angielskie muffinki z XIX wieku to drożdżowe babeczki. Amerykanie nieco zmodyfikowali przepis, piekąc je z dodatkiem proszku do pieczenia. Prawdziwe muffiny z USA muszą być pulchne i wilgotne. Nie może ich zabraknąć na na wykwintnych garden party. Stały się niemal potrawą narodową. Może dlatego, że są tak proste w przygotowaniu? Może dlatego, że są tak pyszne? 

W każdym razie, my też je kochamy. Dzisiaj serwujemy muffinki z proszkiem do pieczenia, typowo amerykańskie. Z borówkami :)


Borówki to nasza druga miłość zaraz po jagodach. Wspomagają naszą odporność, są ważnym czynnikiem w profilaktyce antynowotworowej, pomagają leczyć niektóre postacie raka, regulują poziom cholesterolu, zapobiegają chorobom oczu, cofają proces starzenia się organizmu, odchudzają, poprawiają samopoczucie a przede wszystkim pieszczą nasze kubki smakowe. 

Zapraszam na przepis :)

Składniki:
 
suche:
1 szklanka mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka karobu

mokre:
 1 jajko
2 łyżki miodu (UWAGA!!! miód dajemy dzieciom po ukończeniu 1 roku życia)
0,5 szklanki mleka
3 łyżki masła

dodatek:
borówki - ilość dowolna
Wszystkie suche składniki zmieszaj i przesiej do dużej miski przez sitko. Masło rozpuść, wystudź i dodaj do niego mleko. Wymieszaj. Dodaj jajko i znów wymieszaj. Na koniec dodaj miód i ponownie wymieszaj. Teraz mokre składniki przelej do suchych i delikatnie na wolnych obrotach mieszaj do uzyskania jednolitej masy. Do całości dodaj borówki, wymieszaj drewnianą łopatką.

Ciasto wlej do foremek, zapełniając ok 3/4 ich objętości.

Muffinki piecz ok 20 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni z termoobiegiem. 


Smacznego :)

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata


piątek, 4 września 2015

Jedzcie śmieci - tuczcie dzieci

Zaczęło się. Nowy rok szkolny. Zazwyczaj niesie on za sobą zmiany, czasem dobre, czasem złe. Tym razem te zmiany są dość duże. Ze sklepików szkolnych znika śmieciowe jedzenie, stołówki mają ograniczenia w podawaniu smażonych potraw, dodawaniu do posiłków soli i cukru oraz zakaz używania sztucznych przypraw i tzw ulepszaczy smaku. 


Byłam przekonana, że rodzice się ucieszą, w końcu tu chodzi o zdrowie naszych pociech. Uważam, że to jedna z ważniejszych zmian, wprowadzonych w ostatnim czasie w szkołach, które wyjdą wszystkim na dobre. Jaki jest efekt? Dzieci zapłakane, mamy rozwścieczone. 

orewa.org

Z każdej strony napływają negatywne komentarze. "Zupa bez soli to nie zupa", "Jak można nie osłodzić herbaty?", "I tak po szkole kupi sobie chipsy", "Cukru dzieciom żałują a potem te dzieci anemiczne", "Nie będę płacić za niesłone obiady". To tylko kila komentarzy, które zapadły mi w pamięci. Jest ich o wiele więcej i wszystkie wywołują we mnie rozczarowanie.

Tak. Jestem rozczarowana postawą rodziców. Rodziców, dla których zdrowie ich pociech powinno stać na szczycie hierarchii wartości. Rodziców, których obowiązkiem powinno być wpajanie dzieciom zdrowych nawyków żywieniowych. Rodziców, którzy sami często borykają się z chorobami cywilizacyjnymi, będącymi wynikiem złego odżywiania się. 

eurotest.pl
Epidemia otyłości wkracza do naszego kraju w tempie zawrotnym. Co piąte dziecko w wieku szkolnym boryka się z nadwagą. Co więcej, Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Fajne uczucie, gdy nasz kraj jest w jakiejś dziedzinie na pierwszym miejscu ale czy musi być akurat w tej? 

umtychy.pl

Otyłość naszych dzieci otwiera im szeroko drzwi do wieli chorób cywilizacyjnych takich jak cukrzyca, udar, zawał. Rodzice muszą zmienić swoje myślenie, czas rozszerzyć horyzonty, czas spojrzeć dalej w przyszłość. Czas pomyśleć o tym, jakie będą nasze dzieci kiedy dorosną. Czas zadbać o ich zdrową przyszłość bez nadwagi i bez ustawiania się w kolejkach do diabetyków, kardiologów, onkologów, neurologów, endekrynologów i wielu innych specjalistów, w tym również psychologów i psychiatrów. 

kosmetolodzy.info

Cukru (sacharozy) w diecie nie potrzebujemy w ogóle. Nasz organizm się go domaga, bo jest od niego uzależniony. Tak, cukier uzależnia jak narkotyk. Nie ma on żadnych wartości odżywczych. Jedynie puste kalorie. 

facet.interia.pl

Cukier niszczy zęby, prowadzi w przyszłości do otyłości, podrażnia delikatny żołądek dziecka, niszczy śluzówkę jelit, zakwasza organizm, spowalnia metabolizm, niekorzystnie wpływa na układ nerwowy, najpierw nadmiernie pobudza, potem spowalnia i powoduje senność. 
 
Sól w przeciwieństwie do cukru, to element diety, którego nasz organizm potrzebuje ale tylko 5 g, czyli płaską łyżeczkę dziennie. Dopuszczalna, zdrowa ilość soli jest oczywiście znacznie przekraczana. Dlaczego? Z przyzwyczajenia. Wystarczy, że zjemy kromkę chleba, plasterek sera i szynki i nasze dzienne zapotrzebowanie na sól jest zaspokojone. Średnie zapotrzebowanie na sól jest w naszym kraju przekraczane nawet czterokrotnie. 
 
greenharmony.pl
Nadmierne spożywanie soli utrudnia wydalanie z organizmu sodu w postaci mocznika. Zbyt wysoki poziom sodu skutkuje wymiotami, biegunką, bólem brzucha ale przede wszystkim obciążeniem układu krążenia, co z kolei kończy się zwykle nadciśnieniem, niewydolnością serca oraz zwiększeniem ryzyka udaru mózgu. Sól również tuczy. Zatrzymuje wodę w komórkach organizmu, przez co człowiek jest "napuchnięty" ale też spowalnia metabolizm co prowadzi do nadwagi. 
Nadużywanie soli grozi też innymi dolegliwościami, takimi jak kamica nerkowa czy osteoporoza. 

Smażone potrawy z punktu widzenia dietetycznego powinny być całkowicie wyeliminowane z naszej diety. To właśnie one są najmniej zdrowe i najbardziej kaloryczne. 
 
zdrowie.wp.pl
Smażone, a przede wszystkim panierowane jedzenie jest ciężkostrawne. Zalega w przewodzie pokarmowym. Podczas smażenia w tłuszczu powstają szkodliwe związki chemiczne. Niektóre z nich są nawet rakotwórcze. Tłuszcz powoduje dolegliwości serca, wątroby, trzustki i woreczka żółciowego. 
 
 
Zmiany sposobu przyrządzania posiłków w szkołach oraz wycofanie śmieciowego jedzenia i słodyczy ze szkolnych sklepików to moim zdaniem pierwszy, ogromny krok do zmiany na lepsze naszych nawyków żywieniowych. To, że jesteśmy na pierwszy miejscu w kategorii tempa tycia dzieci w wieku szkolnym to nie zaszczyt. To wstyd. Wstydzić powinni się rodzice. Szkoła chce to zmienić, chce pomóc naszym pociechom aby wyrośli z nich zdrowi, szczęśliwi dorośli ludzie. 
 
whoolefoodlife.wordpress.com
 Co robią rodzice? Marudzą, narzekają, złoszczą się, są oburzeni. Ja wiem, że "jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził" ale tu chodzi o zdrowie i życie naszych dzieci. Dajmy im szansę na normalne życie, bez stania w kolejce do lekarzy. Pamiętajcie, że otyłość powoduje nie tylko choroby fizyczne ale też zaburzenia psychiczne. Nie serwujmy dzieciom na tacy wraz z kolejnym schabowym przyszłych zaburzeń samooceny i chorób cywilizacyjnych. Zaprogramujmy dzieci na zdrowie!!!

wielkikufer.pl

Temat do przemyślenia dla wszystkich rodziców.

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata

niedziela, 23 sierpnia 2015

Wzmocnij odporność

Końcówka sierpnia to czas, kiedy rodzice coraz częściej pytają o to, czym najlepiej wzmocnić odporność. Chcemy przygotować nasze dzieci przed pierwszymi dniami w żłobku/ przedszkolu /szkole, które zazwyczaj oznaczają masę infekcji i wirusów.

Do wzmocnienia odporności Mai używałam zawsze tranu. W tym roku pomyślałam, że skorzystam z w stu procentach naturalnych darów natury. Podpowiem Wam, jak można wzmocnić odporność dziecka ale też Waszą bez chemii i sztucznych dodatków, niewystępujących w naturalnie w naszym środowisku. 

TRAN
onet.pl

Tutaj należy zachować ostrożność. Tran to skoncentrowany olej z wątroby dorsza atlantyckiego lub innych ryb z rodziny dorszowatych. Jest to kompozycja niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych z grupy omega 3 oraz witamin A i D. 

Korzyści wynikające z przyjmowania tranu znacznie przewyższają wady, jednak spożywany w nadmiernych ilościach może nam zaszkodzić. Tran niewątpliwie wzmacnia układ odpornościowy, poprawia pracę mózgu, wspomaga pracę układu krwionośnego, witamina A zawarta w tranie może zapobiec chorobom oczu a witamina D wzmacnia kości.

ALE!!! 

Tran rozrzedza krew, nie powinien być więc stosowany przez osoby mające problemy z krzepliwością krwi i przyjmujące leki przeciwzakrzepowe.
Tran jest też nieodpowiedni dla diabetyków, ponieważ może utrudnić kontrolę poziomu glukozy we krwi podnosząc go.

Kolejnym problemem jest witamina A. Z jednej strony zapobiega chorobom oczu, z drugiej strony duże jej ilości rozrzedzają masę kostną, jej działanie jest więc przeciwne do działania witaminy D. W związku z tym tran ma w sobie dwie witaminy wzajemnie się wykluczające.

Ostatnim mankamentem tranu są toksyny. Żyjemy w czasach wszechobecnego zanieczyszczenia wód, w związku z czym  ryby bardzo często skażone są rtęcią i metalami ciężkimi.

W tym roku naszą odporność wzmacniamy ziołami, których największą zaletą, poza skutecznością jest brak wad i brak skutków ubocznych.

ZIOŁA

Na rynku dostępny jest cały wachlarz ziół i ziołowych herbatek poprawiających nasz układ immunologiczny i chroniących nas przed infekcjami. Są to m.in. 

Piołun bylica



świetlik
 

dziurawiec



tymianek



bratek polny



stokrotka



kolendra
 

pokrzywa



Innym naszym wrogiem są grzyby i wirusy, które atakują nas głownie zimą. W tym przypadku poratuje nas 

tymianek


miodla indyjska


Gdy już zachorujemy (niestety może nas to spotkać pomimo kuracji wzmacniającej odporność) i męczy nas kaszel, sięgamy po 

korzeń lukrecji
 

mydlnicę



kwiat kasztanowca 


koper włoski


ziele szanty


majeranek
  

tymianek


bratek polny

 

podbiał 


Na gorączkę pomogą nam:

kwiaty czarnego bzu


kwiaty lipy


suszone owoce maliny 
 

liście brzozy

SEN I WYPOCZYNEK 

onet.pl

Staraj się nigdy nie zarywać nocy. Dorosły człowiek powinien przesypiać 8 godzin na dobę, dziecko oczywiście więcej. Układ odpornościowy zakłócany jest też często przez stres i nerwy co może nasilić się podczas pierwszych dni szkoły, dlatego dbaj o relaks, odprężenie i wyciszenie swojego dziecka. 

AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA

wiadomosci.wp.pl

Ruch na świeżym powietrzu to doskonała recepta na zwiększenie odporności. Aktywności fizycznej nigdy za wiele, pod warunkiem, że robisz to z głową, najlepiej ćwiczyć tak, by tętno osiągało wartość 130 uderzeń na minutę. Zabieraj dziecko na spacery, na rower, chodźcie na basen. 


DIETA

pewnadieta.net.pl




Podstawą  naszej diety powinny być warzywa i owoce bogate w przeciwutleniacze. To one, walcząc z wolnymi rodnikami wspomagają nasz układ immunologiczny. Znajdują się one m.in. w marchwi, szpinaku, brokułach, pomidorach, papryce, cytrusach, porzeczkach, truskawkach. W diecie nie powinno też zabraknąć jogurtów naturalnych, których żywe kultury bakterii pobudzają ciałka krwi do większej aktywności.


Podsumowując, naturalne metody wzmacniania układu immunologicznego niosą za sobą szereg korzyści, nie przynosząc przy okazji żadnych skutków ubocznych, jest to zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż faszerowanie dziecka chemią i składnikami, które naturalnie w naszym środowisku nie występują. Nie jestem eko freak'em ale uważam, że żyjąc w czasach wszechobecnej chemii, którą nawet wdychamy z powietrzem, musimy ograniczać ją do minimum w każdym aspekcie naszego życia. 

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rodzić po ludzku

Czterdziestostopniowy upał coraz bardziej dawał się we znaki. Brzuch coraz cięższy, plecy coraz słabsze. Chęć ujrzenia swojego dziecka rosła proporcjonalnie do strachu i zmęczenia.  
- Kochanie wyjdź już proszę - od kilku dni powtarzała do brzucha.
Nadszedł dzień terminu porodu. Godzina zero. Pojechała do szpitala. Kazano jej leżeć na oddziale położniczym i czekać. Tego dnia się nie doczekała. Kolejnego też nie. Następnego też była cisza. Szpital był obskurny, było gorąco, duszno. Poszła schłodzić się pod prysznicem. Trochę pomogło, byłoby lepiej gdyby nie inna kobieta oczekująca porodu, która właśnie dotleniała się papierosem. Okna szczelnie zamknięte, bez możliwości otwarcia. 
- Gdzie ja jestem? - pomyślała przerażona z łzami w oczach . Na szpitalnym korytarzu złapała trzy głębokie wdechy względnie świeżego powietrza i poszła do łóżka.
- Najważniejsze, że jestem w dobrych rekach, w końcu to szpital, tu są specjaliści - pomyślała spoglądając na trzy kromki chleba i dwa plasterki zzieleniałej kiełbasy, które właśnie otrzymała na kolację. - Dzięki Ci Boże,że rodzina mnie karmi - westchnęła z ulgą słysząc stukot obcasów mamy, idącej z prowiantem. 
Do końca dnia i tak nic nie zjadła. Może to przez upały, może widok tej kiełbasy ją zniechęcił, a może już coś przeczuwała. 
Tego wieczoru bardzo wcześnie poszła spać. Czuła ogólne zmęczenie. Długo nie spała. O 3 nad ranem obudził ją ból.
- Skurcze!!! - ucieszyła się. Spokojnie, w ciszy leżała jeszcze godzinę, mierząc z zegarkiem odstępy czasowe między kolejnymi skurczami. Wiedziała, że to już. Bała się ale była szczęśliwa. Lekko zaniepokojona, drżącym głosem obudziła pielęgniarkę, która miała zaprowadzić ją na porodówkę.
- Co jest? Po ci mnie budzisz? Mam nadzieję, że masz dobry powód! - wrzasnęła obudzona kobieta w białym fartuchu, której przerwano sen. 
- Przepraszam ale chyba zaczynam rodzić i nie bardzo wiem co robić - wydukała pod nosem. 
- O Matko, co z wami dzisiaj? Wściekły się? Nagle każda rodzi i to akurat musicie w środku nocy? Niby matki a jak dzieci we mgle! Chodź!
Nasza bohaterka nie bardzo rozumiała całą tą sytuację, czy zrobiła coś złego? Nagle na myśl o porodzie przestała wypełniać ją radość. 
Na porodówkę zjechały windą. W milczeniu. Pielęgniarka nadal była obrażona

Kilka minut później leżała już na porodówkowym łóżku. Starym, niewygodnym, zimnym, z dwoma materacami, z których każdy zsuwał się z łóżka w inną stronę. 
- Cóż, w końcu nie przyszłam tu poleżeć - pomyślała. 
W szpitalu leżała 5  dni, a niezbyt miła położna ustalała z nią plan porodu już podczas jego trwania. Treść zadawanych pytań była wtedy zupełnie niezrozumiała. Już nawet nie pamięta odpowiedzi. Odpowiadała między przeszywającymi ją skurczami.
Usłyszała głos swojego partnera, który właśnie wszedł na porodówkę - Co za ulga - pomyślała. W końcu ktoś życzliwy, kto stoi po jej stronie. 
- Tutaj masz worek, możesz na nim posiedzieć jak chcesz, a tutaj piłkę, poskacz sobie, może coś przyspieszy - powiedziała chłodnym głosem położna. 
- Właściwie myślałam, że mogę urodzić w wodzie - pomyślała. Wiedziała, że za ścianą jest duża wanna. Pamiętała ją ze szkoły rodzenia. Spojrzała na położną, gdy zobaczyła jej zimny wzrok, myśli o wannie nigdy nie stały się słowami.  
Czas na sali porodowej mijał nienaturalnie wolno. Większość czasu byli sami, we dwoje. Ona i jej partner. Siedzieli w milczeniu, bo ten ból nie pozwalał jej ani mówić ani skupiać się na jego słowach. Traciła siły. Była obolała, zmęczona i głodna. Nerwy puściły. Trwało to wszystko za długo. Zaczęła płakać z bezsilności.
- Błagam dajcie mi jakieś znieczulenie, bo nie wytrzymam, nie mam już siły! - krzyczała szlochając.
- Uspokój się, w naszym szpitalu nie znieczulamy rodzących! Jeszcze czego - wrzasnęła z nerwami położna, po czym zawołała na konsultację koleżankę. Stwierdziły jednomyślnie, że poród trwa zdecydowanie za długo. - Damy ci oksytocynę. Trochę przyspieszy, tylko już bądź cicho, bo nie pomagasz. 
Kroplówka zadziałała szybko. Po 10 minutach poczuła bóle parte. 
-Tylko co teraz? Ja prę! Położna poszła na kawę, powiedziała, że przyjdzie za 30 minut! Biegnij, szukaj jej. Szybko!!! - tak głośno chyba jeszcze nigdy nie krzyczała. 
Nie znalazł jej. Na szczęście nie była jedyną położną w tym szpitalu. Przyszła inna. Wspaniała. Miła, spokojna, z ciepłym spojrzeniem i spokojnym głosem. Wszystkim się zajęła. Druga faza porodu przebiegała zdecydowanie lepiej. Do czasu. Wróciła zła kobieta.
- Natnij krocze, będzie szybciej - powiedziała na wejściu. 
Przerażona rodząca dziewczyna nie zdążyła zaprotestować. Czy ktoś ją o to pytał? Może to pytanie padło ustalając plan porodu? Co odpowiedziała? Nie wie. Przecież miała silne skurcze. 

Kilka minut później wszystko nabrało jaśniejszych barw. Jest! Cudowna, najpiękniejsza na świecie mała istotka. Była niesamowita. Inna niż wszystkie dzieci. Taka grzeczna, taka śliczna i spokojna. Obie były już spokojne. Leżały przytulone. Obie mogły odpocząć. 
- Wezmę ją na chwilę, zaraz ją przyprowadzę a ty zjedz - powiedziała inna, milsza kobieta w białym fartuchu. Chwila trwała nadzwyczaj długo. Córeczka wróciła do matki po 2 godzinach. Umyta, ubrana. Ktoś pytał, czy rodzice się na to zgadzają? 
- Może przystawię ją do piersi? - lekko się zawahała ale nie mogła się tego doczekać. Marzyła o tym. 
- Niee, teraz nic nie zje, dałam jej butelkę. Płakała - odpowiedziała położna. 
To miał być najpiękniejszy dzień. Tymczasem nerwy, złość, strach i rozgoryczenie z każdą chwilą wzrastały. Cały czas powtarzała sobie - Przecież one mają doświadczenie, znają się na dzieciach, na pewno wiedzą co robią. - oszukiwała się. 

Po dwóch dniach, kiedy obce kobiety decydowały za nią, rządziły jej dzieckiem, kąpały maleństwo pod kranem i karmiły butelką, przyszedł czas na powrót do domu. 
- Nie będziesz karmić. Nie uda ci się, masz niedrożne kanaliki. Zamęczysz siebie i zagłodzisz dziecko. Damy ci leki na zasuszenie pokarmu. W domu nie przystawiaj dziecka. Karm je butelką - słów położnej nie zapomni nigdy.
- Jak to ja nie będę karmić? Jak to możliwe? To co ze mnie za matka? - do oczu napłynęły łzy. Utrzymywały się kilka dni. Nie potrafiła w pełni cieszyć się macierzyństwem, bo w głowie miała jedno: Nie uda ci się. 
 - Spakuj się i ubierz, wezmę ja na chwilę, zbadam i uszykuję do wyjścia ze szpitala. Zaraz wrócimy - powiedziała położna. Wróciły po godzinie. - Tutaj na ramieniu może pojawić się zaczerwienienie, ale nie martw się tym, to ślad po szczepieniu. 
Czy zgodziła się na szczepienie? Czy ktoś ją pytał? - Cóż, widocznie tak trzeba - pomyślała ostatni raz, opuszczając szpital. 



Minęły dwa lata. Wybrała się z ciężarna przyjaciółką na warsztaty fundacji "Szczęśliwe Macierzyństwo". Jedną z ekspertek była położna. Ta położna. Ta z zimnym głosem, z przeszywającym wzrokiem. Opowiadała o przebiegu porodu w szpitalu, w którym pracuje od kilku lat. W tym samym, w którym dwa lata wcześniej poniżona młoda matka wylała morze łez.

"W naszym szpitalu najważniejsza jest rodząca. To ona decyduje o wszystkim. Jest u nas możliwość podania znieczulenia a nawet cięcia cesarskiego na życzenie. Nic nie robimy bez zgody matki. Bez jej zgody nie nacinamy krocza. Po porodzie dziecko leży na piersi matki tak długo, jak długo matka tego chce. Pytamy czy dziecko umyć, czy zaszczepić. To nie nasze dziecko, tylko kobiety, więc to kobieta decyduje. Nie podajemy dziecku mleka modyfikowanego, chyba, że matka sama zdecyduje, że nie chce karmić piersią. W przypadku problemów z karmieniem walczymy o laktacje do końca".

Teraz już wie. Jest starsza, mądrzejsza, bardziej doświadczona. Już zna swoje prawa. Już wie, że nikt nie miał prawa bez jej zgody zabrać dziecko, wykapać, ubrać, nakarmić butelką. Już wie, że nikt nie miał prawa dziecko zaszczepić. Przede wszystkim już wie, że zatkane kanaliki nie są powodem do przerwania laktacji.

Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu zapraszam na mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata

piątek, 7 sierpnia 2015

Cukinia faszerowana

Lubicie cukinię? Ja właściwie sama nie wiem. Dla mnie jest trochę bez smaku, jednak jako dodatek do dania staje się przepyszna. Wystarczy odpowiednio doprawić i mieć intuicję, co z czym połączyć. Jest łagodna i lekkostrawna, więc idealna ta tak upalne dni. Zawiera potas, żelazo i magnez oraz wit. A, C, K, PP, B1 i beta karoten, do tego świetnie wpływa na proces trawienia.


Cukinia w kuchni jest bardzo uniwersalna, można z niej przyrządzać placki, talarki, ciasta a także jeść na surowo (wtedy ma najwięcej wartości odżywczych).

Dzisiejsza cukinia jest w wersji nieco bardziej kalorycznej i sycącej, ponieważ przygotowałam ją dla głodomorów na obiad :)


Składniki:

cukinia ok 1gk
25 dag mielonego mięsa (u mnie łopatka wieprzowa)
1.5 szklanki ugotowanego na półsypko ryżu brązowego
kilka pieczarek
papryka
cebula
3 ząbki czosnku
passata pomidorowa
3/4 jogurtu naturalnego
natka pietruszki
2 szklanki wywaru z warzyw


Cukinię umyj, obierz (jeśli masz młodą cukinię nie musisz jej obierać), przekrój na pól wzdłuż i w szerz, wydrąż miąższ, tak, żeby otrzymać 4 łódeczki. Mięso mielone usmaż na dowolnym tłuszczu z dowolnymi przyprawami (wszystko kwestia smaku). Na osobnej patelni podsmaż pokrojone pieczarki, paprykę i cebulę oraz przeciśnięty przez praskę lub posiekany czosnek. Warzywa smaż do momentu odparowania całej wody. Następnie połącz je z ryżem i usmażonym już mięsem mielonym. Do farszu dodaj passatę pomidorową, jogurt naturalny i posiekaną pietruszkę. Gotowym farszem wypełnij przygotowane wcześniej "łódeczki" z cukinii, następnie umieść łódeczki w naczyniu żaroodpornym i podlej wywarem z warzyw, dzięki czemu po upieczeniu całość będzie soczysta i wręcz rozpływająca się w ustach. Cukinię piecz ok 25 minut w temperaturze 180 stopni. 


Smacznego :)
Zawiera potas, żelazo i magnez oraz witaminę A, C, K, PP i B1, beta karoten.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Cukinia-wartosci-odzywcze-i-przepisy-na-dania-z-cukinii_34738.html
Zawiera potas, żelazo i magnez oraz witaminę A, C, K, PP i B1, beta karoten.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Cukinia-wartosci-odzywcze-i-przepisy-na-dania-z-cukinii_34738.html
Zawiera potas, żelazo i magnez oraz witaminę A, C, K, PP i B1, beta karoten.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/Cukinia-wartosci-odzywcze-i-przepisy-na-dania-z-cukinii_34738.html