Dzisiaj trochę ponarzekam, może to ta ponura pogoda, a może frustracja z wynikająca z ciągłych utrudnień.
Odkąd jestem matką zaczęłam postrzegać niesamowite utrudnienia w przemieszczaniu się z wózkiem ale nie tylko. Bardzo często spacer, mający być przyjemnością zmienia się w prawdziwą udrękę. Chodniki nierówne, do tego stopnia, że dziecku może się ulać. Na nierównych chodnikach popsułam już dwa wózki, na szczęście ten aktualny udało się naprawić. Wysokie krawężniki przy przejściach dla pieszych to jakieś jedno wielkie architektoniczne nieporozumienie. Budynki ze stromymi schodami bez wind. Czasem zdarzają się podjazdy dla wózków, jednak niestety koła naszego do większości podjazdów nie pasują.
Kiedy muszę załatwić kilka spraw w mieście, pierwsze pytanie rodzące się w mojej głowie brzmi "Kto zostanie z Majką?". Nie jestem w stanie zabrać dziecka w wiele miejsc, tylko dlatego, że ktoś nie przemyślał kilku aspektów projektując budynek, czy ulicę. Miasto jest dla nas czy my dla miasta? Zniszczone wózki to jeszcze nie problem. Problemem jest to, że załatwiając sprawy w mieście mogłabym przy okazji zrobić dziecku spacer.
Miasto to jednak nie tylko budynki i ulice. To też ludzie a raczej przede wszystkim ludzie. Dopiero będąc matką zauważyłam, że niewielu jest pomocnych ludzi w moim mieście. Jeżdżąc w ciąży (z widocznym już brzuchem) do pracy komunikacją miejską, zazwyczaj stałam. Nie lubię się prosić o miejsce siedzące, tym bardziej, gdy młodzi chłopcy po szkole widzieli mnie ale na wszelki wypadek udawali, że tak nie jest. Nawet nie robiło im się wstyd, gdy miejsca ustępowała mi starsza pani. Z wózkiem do autobusu staram się nie wchodzić. Po 1. samo wejście jest problemem, bo kierowca, który ma możliwość 'przechylenia" pojazdu i obniżenia wejścia nigdy tego nie robi. Po 2. pasażerowie zawsze zajmują miejsce dla wózków i nie chcą ustąpić.
Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem, nie rozumiem. Wychowana zostałam inaczej. Jeśli tylko mam możliwość pomóc to pomagam. Czy ludzie są nieżyczliwi? Może po prostu zabiegani, zapracowani? Może nie zauważają innych?
Zastanawia mnie jedno, jak w takim mieście radzą sobie ludzie niepełnosprawni poruszający się na wózkach? Słyszałam kiedyś rozmowę pewnego niepełnosprawnego pana z kolegą. Mówił, że przez te wysokie krawężniki musi objeżdżać dookoła całe osiedle, żeby dostać się do sklepu, który jest obok jego domu, bo wstydzi się prosić o pomoc przy przejściu przez ulicę a ludzie sami tej pomocy nie oferują. Może prośba o pomoc to nie wstyd? Jak Wy na to patrzycie?
Zostawiam Was z tą refleksją :)
Pozdrawiam.
Jeśli dotrwałaś/eś do końca mojego wpisu, odwiedź mój facebook'owy fanpage: mama tata i reszta swiata
Święta racja. Cieszę się, że już nie korzystamy z wózka bo to była naprawdę szkoła przetrwania.
OdpowiedzUsuńU nas jeszcze trochę. Niestety są tacy, którzy z wózka nie zejdą do końca życia. Podziwiam ich, nie wiem jak sobie radzą..
UsuńNiedawno też o tym pisałam u siebie. Jako, że jestem z małego miasta to często mi nawet do sklepu pójść z małą, bo albo schody albo tak wąsko w środku, że z wózkiem przejść się nie da :/
OdpowiedzUsuńJa ostatnio musiałam w galerii przesuwać półki z butami bo wózek mi się zaklinował :) chociaż bardziej martwi mnie brak życzliwości ludzi, którzy udają, że nie widzą zamiast pomóc...
Usuń